Współcześnie coraz więcej osób przyznaje się swoim bliskim, rodzinie, znajomym i wszystkim innym do orientacji seksualnej odmiennej od heteroseksualnej. W mediach publicznych, społecznościowych oraz na ulicach coraz więcej demonstracji, marszy równości, pogadanek uświadamiających. Wbrew pozorom, duża część katolików nie ma nic przeciwko związkom ludzi tej samej płci, dopóki nie dotyczy to ich rodziny lub kręgów towarzyskich i społecznych. Bardzo dużo ludzi nie wyraża swoich poglądów na ten temat, ponieważ tak naprawdę nie wiedzą, jak się odnieść do tego zagadnienia.
Całą sytuację utrudnia mit wśród katolików, że każda osoba homoseksualna oczekuje natychmiastowej i całkowitej akceptacji pod groźbą awantury, przemocy lub narzucania swoich poglądów, co bardzo często sprawia, że sami zachowują się w sposób, którego sami się boją. Nie jest to usprawiedliwieniem wyrażania braku szacunku dla mniejszości seksualnych, ani złego traktowania katolików jako całej grupy społecznej. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby każdy człowiek z osobna katolik, biseksualista, homoseksualista (tu wychodzi brak wystarczającej wiedzy autora o temacie objawiające się niewiedzą o innych orientacjach seksualnych, bo podobno są inne), innych wyznań, które w swojej ideologii nie mają miejsca na związki jednopłciowe lub kombinacja wyżej wymienionych, po prostu traktowali się z szacunkiem, podchodząc do drugiego człowieka jako do osobnej indywidualności, a nie jak do stereotypu danej grupy społecznej.
Oficjalne podejście Kościoła Katolickiego do osoby z mniejszości seksualnej polega na koncepcie szacunku i miłości do bliźniego. Potępiać należy grzech, czyli decyzję o związku niesakramentalnym, które według Prawa Bożego i prawa kościelnego nie ma racji bytu w kontekście przyjmowania Eucharystii, nie mówiąc już o małżeństwie. Nikt jednak nie ma prawa twierdzić, że osoby żyjące w jakimkolwiek związku niesakramentalnym nie dostąpią zbawienia. Oprócz Boga nikt nie wie, jak każdy z nas wypadnie w czasie Sądu Ostatecznego. Każdy kto twierdzi inaczej, jest albo ignorantem, albo jest niedouczony i wymaga Ewangelizacji (nieważne, czy jest praktykującym katolikiem, czy nie), albo to prowokacja. W praktyce każde cudzołóstwo jest grzechem, po prostu cudzołóstwo między osobami odmiennej płci jest w społeczeństwie polskim łatwiejsze do zaakceptowania.
Chodzi o to, że na przykład ponowne związki rozwodników nie w sensie ideologicznym nie różnią się od związków jednopłciowych. Z kolei niemożliwość zawarcia małżeństwa sakramentalnego przez osoby tej samej płci (oprócz licznych fragmentów Pisma Świętego, które jest tłumaczone z starych dialektów w obcych językach, w tłumaczeniu których oprócz natchnienia Ducha Świętego dużo zależy od poglądów interpretatora), w dużej mierze tłumaczy się niemożnością poczęcia dziecka w takim małżeństwie, a adopcja nie jest zdrowym rozwiązaniem, ponieważ dla rozwoju dziecka od początku potrzebny jest kobiecy i męski wzorzec, by osobowość ukształtowała się prawidłowo. Patologia w rodzinach heteroseksualnych w tym kontekście są tak samo karygodne, jak próba wychowania dziecka przez dwoje mam lub dwoje ojców, nieważne, czy poza nimi mają inne wzorce.
Nie wszyscy jednak zgadzają się z oficjalnym podejściem Kościoła Katolickiego, czy to zwolennicy, czy przeciwnicy równych praw dla mniejszości seksualnych.
Można by tu wymienić porównania wyniki badań statystycznych dotyczących porównania wskaźników rozstań i niewierności w związkach dwupłciowych i jednopłciowych, ale to bez sensu. Każde z tych związków istnieje w modelu społeczeństwa zdominowanego przez uprzedzenia, błędne przekonania, uprzedzenia i stereotypy.
Skąd mamy wiedzieć, czy jeśli mniejszości seksualne miały równe prawa od kilku pokoleń, więcej związków homoseksualnych przetrwałoby kryzys? Nauki społeczne nie sięgają tak daleko, nieważne że twierdzi się inaczej.